Z jednej strony naprawdę bardzo współczuję zakonnicom. I nie, nie chodzi o to, że wykonują ten sam zawód całe życie - dowiedziałam się, że w każdej chwili mogą zmienić "pole służby" czy jakoś tak, np. raz uczyć w przedszkolu, raz pracować w kuchni, raz być pielęgniarką, raz prowadzić dom rekolekcyjny (swoją drogą i tak są zamknięte na niektóre "zawody", jak np. muzyk metalowy, czego z całego serca współczuję). Ale straszne musi być to, że zawsze działają w imieniu zakonu. Nie mogą zrobić sobie przerwy i pobyć normalnym człowiekiem. Nawet wiedźmy czasem mogą zdjąć kapelusze, pomalować się, ubrać poszarpane spodnie oraz crop topy i być zwyczajnymi. Jeszcze bardziej współczuję im działania wedle określonego planu - teraz idziemy jeść, teraz modlić się, teraz odpoczywać - trochę jak w szkole, co? A chyba najbardziej współczuję im jednak zamknięcia na inne perspektywy.
Na początku odniosłam wrażenie, że mimo wiary zakonnice są naprawdę miłymi kobietami. Uśmiechnięte, ciche, spokojne, ciekawie opowiadały o budynku i oprowadzały. Do czasu... Coś tak opowiadały o małżeństwie, chyba przyrównywały je go bycia osobą duchowną. I któraś napomknęła półszeptem, cytując "Oczywiście małżeństwo jako związek kobiety z mężczyzną". Niby nic, aczkolwiek mnie bardzo to zdenerwowało. Więc jednak, mimo tej całej cudnej powłoki potrafią być nietolerancyjne... I to był dopiero początek, jakby zapowiedź tego, do czego są zdolne.
Wchodzimy
do kaplicy. Na mej szyi dynda sobie, jak zawsze, Światowid. Patrzą się na mnie z takim jadem w oczach, że szok...
To takie spojrzenie, wyrażające więcej niż milion słów, w ogóle
istnieje? A najgorsze zaczęło się, gdy odruchowo powiedziałam "O
Bogowie...". Te dwa niewinne słowa wywołały tak wielką
niechęć, jakiej nigdy nie spodziewałabym się po osobach
duchownych, "kochających bliźnich". Może i kochają
bliźnich, ale tylko i wyłącznie bliźnich tej samej religii.
Czułam, że zaraz mnie wyrzucą z budynku przez najbliższe okno, po
czym odkażą miejsca które zwiedzałam, a na koniec jeszcze je
poświęcą, żeby usunąć wszelkie zło.
Tak
jakby nie wiedziały, że poganie żyją dość często według
wartości "chrześcijańskich". Są dobrzy, pomocni,
kochają świat i chcą jak najlepiej dla wszystkich ludzi,
niezależnie od wyznania. Niektórzy katolicy mogliby się od nich uczyć.
Oczywiście nie uważam, że wszyscy chrześcijanie są tacy. Może to tylko nieliczne wyjątki się tak zachowują? Znam wprawdzie wielu tolerancyjnych katolików, aczkolwiek przypadki w stylu tego zakonu naprawdę negatywnie wpływają na całą organizację...
Oczywiście nie uważam, że wszyscy chrześcijanie są tacy. Może to tylko nieliczne wyjątki się tak zachowują? Znam wprawdzie wielu tolerancyjnych katolików, aczkolwiek przypadki w stylu tego zakonu naprawdę negatywnie wpływają na całą organizację...